Niepełnosprawni – gdzie jest granica odpowiedzialnego rodzicielstwa?
Niedawno opinia publiczna została poruszona mocno nagłośnioną sprawą niepełnosprawnej pani Joanny z Zielonej Góry, wobec której Sąd orzekł o odebraniu malutkiej córeczki z powodu niewydolności do sprawowania należytej opieki nad dzieckiem, ponoć nie wnikając w udzielaną matce pomoc ze strony innych najbliższych osób. Rozpacz pani Joasi, jako biologicznej matki mającej przed sobą widmo utraty ukochanego dziecka wydaje się zupełnie zrozumiała. Równie godna uznania była reakcja środowisk zabiegających o prawa osób niepełnosprawnych docierająca do decydentów aż w najwyższych władzach. Gdy kilka dni później rozeszła się wiadomość, że wyrok Sądu ma zostać uchylony i tym samym maleństwo zostanie razem ze swoją mamą, bardzo się ucieszyłem i życzę pani Joannie, aby już nic podobnego ją nie spotkało i niech razem z córeczką radują się każdym dniem pełnym radości i wzajemnej miłości.
Z drugiej strony mam duże uznanie i
szacunek dla pani Sędzi, której dane było rozpatrywać tak trudną sprawę i
tym bardziej wydać tak drastyczny wyrok. Z pewnością nie było to łatwe
nawet wtedy, gdy w uzasadnieniu pani Sędzia wiedząc o rozpaczy matki
musiała kierować się dobrem dziecka, nie mogła bowiem wiedzieć, że w
świetle prawa możliwe będzie inne rozwiązanie, jakim było przyznanie dla
pani Joanny asystenta rodziny. Zaznaczam, że taka decyzja leżała nie w
gestii Sądu, lecz Prezydenta bądź Burmistrza miasta w porozumieniu z
władzami samorządowymi. Dlatego jestem zbulwersowany dużą liczbą
niewybrednych i urągających komentarzy w stosunku do pani Sędzi ze
strony tych, którzy w internecie rzekomo broniąc dobra osób
niepełnosprawnych, reagują w tak delikatnych i trudnych sprawach
emocjami przyprawionymi aroganckimi epitetami.
O ile sprawa pani Joanny zdaje się mieć
– przynajmniej na razie – szczęśliwy finał, o tyle problem wydawania na
świat potomstwa przez rodziców ze znaczną niepełnosprawnością, a do
tego mających deficyt tak zwanej normy intelektualnej, jest nadal
otwarty i wypada go chociaż wyraźniej zarysować.
Zaznaczam jednak, że moim celem nie jest
negowanie prawa wszystkich osób niepełnosprawnych do zakładania rodziny
i posiadania potomstwa, a jedynie wskazanie na te przypadki, co do
których życie małżeńskie i wychowywanie dzieci musi budzić poważne
wątpliwości. Problem ten jest znany od dawna wielu rodzinom z młodymi
osobami niepełnosprawnymi, ale zazwyczaj mówiło się o nim tylko w gronie
najbliższych przyjaciół. Od roku 2012, kiedy Rzeczpospolita Polska
ratyfikowała Konwencję Praw Osób Niepełnosprawnych, zaczęto głośno
domagać się realizacji wszystkich postanowień wspomnianej Konwencji
nawet bez większej refleksji, czy wszystkie jej wskazania mogą być
wdrożone. Zobaczmy zatem, co mówi Konwencja na temat małżeństwa i
wychowywania dzieci w odniesieniu do osób niepełnosprawnych, przy czym
dla ułatwienia będę używał skrótu Konwencja ( chodzi oczywiście o
Konwencję Praw Osób Niepełnosprawnych ONZ ) .
W art.23 Konwencja zobowiązuje Państwa
Strony do działań eliminujących dyskryminację osób niepełnosprawnych w
kwestiach związanych z małżeństwem, rodzeniem potomstwa i wychowania go.
Ale w art.23.1.a zaznacza prawo do zawarcia związku małżeńskiego
wszystkim niepełnosprawnym zdolnym do zawarcia małżeństwa. W tym samym
punkcie Konwencja nie określa jednak, jak należy rozumieć pojęcie osoby
„zdolnej do zawarcia małżeństwa” pozostawiając to zapewne prawodawstwu
danego Państwa Strony. W podobnym tonie art.23.1.c zaleca zachowanie
prawa osób niepełnosprawnych do rozrodczości na zasadach równych z
innymi obywatelami. Art.23.2 zobowiązuje Państwa Strony do udzielania
stosownej pomocy osobom niepełnosprawnym w realizacji obowiązków
związanych z wychowywaniem dzieci, przy czym ani słowem nie określa
zakresu, w jakim ta pomoc miałaby być udzielana. Również bardzo wymowny
jest art. 23.4 , w którym Konwencja postanawia, że dzieci nie będą
oddzielane od rodziców niepełnosprawnych, chyba, że „tak postanowią
kompetentne władze na podstawie oceny Sądu, według której taka separacja
jest konieczna w imię najlepiej pojętego interesu dziecka”. Jasne jest,
że ten punkt Konwencji dopuszcza jednak możliwość rozdzielenia dziecka
od rodziców, ale pozostawia to wymiarowi sprawiedliwości danego Państwa
Strony. W tymże samym punkcie Konwencja zastrzega, iż tego rodzaju
działania nawet władzy sądowniczej nie mogą być dokonane w oparciu o
samą przesłankę, jaką jest niepełnosprawność rodziców.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie
negował prawa ludzi do zawarcia małżeństwa z powodu ich
niepełnosprawności. Takie działanie byłoby haniebne i bezprawne,
stanowiłoby rodzaj dyskryminacji pewnej grupy obywateli ze względu na
ich niepełnosprawność i z tego powodu Konwencja – jako dokument o randze
międzynarodowej – jest gwarantem poszanowania osób niepełnosprawnych i
ich praw.
Tym niemniej pozostaje problem w pełni
świadomego zawierania związków małżeńskich zarówno przez osoby mające
orzeczenie o niepełnosprawności, jak i tych, którzy cały czas pozostają
pod kontrolą lekarską, a których stan zdecydowanie odbiega od normy w
znaczeniu somatycznym i psychicznym uniemożliwiając podejmowanie w pełni
świadomych i odpowiedzialnych decyzji, włączając w to sferę życia
małżeńskiego i wychowywania dzieci.
Chociaż poruszany problem jest
kontrowersyjny i trudny, trzeba o nim mówić. Nie jest tajemnicą, że
mężczyźni zdolni do prokreacji i posiadający popęd płciowy, dążą do
związku z kobietą i być może spłodzenia potomstwa. A jak ma reagować
najbliższe otoczenie człowieka odbiegającego od normy intelektualnej i
cierpiącego na niepełnosprawność sprzężoną przy jednoczesnej witalności
seksualnej i pragnącego własnej rodziny? O takich problemach czasami
mówią rodzice osób niepełnosprawnych, dzielą się swoimi spostrzeżeniami i
uwagami. Podobna sytuacja jest z młodymi kobietami dotkniętymi poważną
chorobą lub wadą czyniącymi z nich osoby niepełnosprawne.
Zwolennicy wdrażania w życie Konwencji
nie podnoszą tych problemów zasłaniając się wyłącznie prawami osób
niepełnosprawnych. Co więcej, domagają się oni asystenta takiej rodziny.
Jakie uprawnienia i kwalifikacje miałby mieć taki asystent, tego nie
bardzo wiadomo, albowiem mamy do czynienia z próbą wdrożenia nowego
zawodu, jednak do tego tematu w dalszej części powrócę.
Tymczasem problem jest i trzeba go
postawić jasno. Wprawdzie niepełnosprawność nie jest równa innej
niepełnosprawności i tu mówimy jedynie o pewnej grupie osób, które
pojęcie małżeństwa i odpowiedzialnego rodzicielstwa nie do końca
rozumieją. Warto w tym miejscu na chwilę powrócić do treści Konwencji,
która w swej wersji oryginalnej napisana została w języku angielskim. W
terminologii anglojęzycznej niepełnosprawność artykułowana jest poprzez
różne wyrazy określające niejako stan niepełnosprawności i wcale nie
jest to terminologia medyczna, a jedynie potoczne obiegowe znaczenie.
Tak na przykład jedne osoby nazywa się, jako impairment, co oznacza
pewną niesprawność bez względu na rodzaj przypadłości. Inny wyraz
„disability” oznacza niemożność lub ograniczenie. Natomiast mianem „
handicap” określa się osoby niepełnosprawne pozbawione możliwości
pełnienia ról społecznych. Pozostałe oznaczenia angielskie to „invalide”
oznaczające raczej widoczną niepełnosprawność natury ortopedycznej,
występują też takie wyrazy, jak „damage”, lub „weaken” rzadziej używane
wobec niepełnosprawności ludzi. Jak widać, potoczne wyrazy angielskie
rozróżniają osoby niepełnosprawne w kontekście ich zdolności do
pełnienia danych funkcji, lub wypełniania ważnych ról społecznych
niezależnie od odrębnego nazewnictwa medycznego. Idąc tym przykładem
można by wyodrębnić pewną kategorię ludzi, którzy niestety nie są w
stanie podjąć roli świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa. To
bardzo trudny i bolesny problem, bo niby jak i kto ma ustalać granicę,
tę „linię demarkacyjną” , po przekroczeniu której osoba ma być uznana
za niewydolną do życia w małżeństwie i bycie rodzicem.
Natomiast prawdą jest to, że chociaż
posiadanie dzieci jest prawem rodziców, nie jest obowiązkiem, a w
pewnych przypadkach prokreacja jest szczególnie niewskazana. Dotyczy to
sytuacji, gdy jedno z rodziców jest „nosicielem” abberacji
chromosomalnej mogącej skutkować przeniesieniem wady genetycznej na
potomstwo, a szczególnie choroby psychiczne choćby jednego z rodziców. W
tym miejscu wcale nie odnoszę się wyłącznie do osób z orzeczoną
niepełnosprawnością, problem dotyczy bowiem nas wszystkich, jako
społeczeństwo.
Małżeństwo, czy nawet pożycie w
konkubinacie wcale nie oznacza konieczności rodzicielstwa, ale jeśli
już, to w poczuciu elementarnej odpowiedzialności za los przyszłego
dziecka.
Warto przy tym zwrócić uwagę, że
prawodawstwo polskie także odnosi się do tych spraw i tak na przykład
art 12 Kodeksu Prawa Rodzinnego wyklucza możliwość zawarcia małżeństwa
przez osoby ze stwierdzoną chorobą psychiczną, co rozszerza się także na
przypadki dość poważnych odchyleń od normy intelektualnej w
zdarzających się stanach niepełnosprawności sprzężonych. Trudno bowiem
oczekiwać, że osoby z dość znacznymi deficytami umysłowymi będą w stanie
zdobyć zawód, samodzielnie pracować, a do tego jeszcze sprawnie
zajmować się wychowaniem dzieci. Dotyczy to osób z wadami genetycznymi,
głównie z Zespołem Downa, jak również głębszego autyzmu, częściowego
porażenia mózgowego, ale także klinicznie potwierdzonych chorób
psychicznych, jak na przykład schizofrenia. Idzie bowiem o to, czy są
oni w stanie zgodnie z powszechnym oczekiwaniem dostatecznie dobrze
rozpoznać istotę społecznej funkcji, jaką ma pełnić rodzina
zapoczątkowana aktem zawarcia małżeństwa.
W bardzo podobnym tonie wyraża się o
małżeństwie Kodeks Prawa Kanonicznego. Bazując na Prawie Objawionym i
mając na uwadze największe dobro rodziny Kanon 1095 aż w trzech
przypadkach określa niezdolność do zawarcia małżeństwa. Wymienia tam
niewystarczające używanie rozumu, poważny brak rozeznania oceniającego
co do istotnych praw i obowiązków małżeńskich, oraz tych, którzy z
przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków
małżeńskich. Widać aż nadto jasno, że zarówno prawo stanowione ( Kodeks
Prawa Rodzinnego), jak również Prawo Kanoniczne w poruszanych problemach
zdają się wyrażać dość podobnie i jednoznacznie. Warto dodać, że tak
prawo stanowione, jak i Prawo Kanoniczne także niemal jednym głosem i z
należytą powagą traktują sprawy wychowania potomstwa, choć różnice
dotyczą aksjologicznie wyrażonych priorytetów w tym zakresie.
Z wyżej zaznaczonych powodów
jednoznacznie wynika, że osoby, które z przyczyny swej nieszczęsnej
przypadłości sami potrzebują wsparcia i codziennej pomocy, nie powinny
mieć dzieci nawet wtedy, gdy są zdolne do prokreacji. Oczywiście gorliwi
zwolennicy Konwencji będą podnosić, że taki osąd jest negowaniem praw
człowieka. Ale wystarczy spojrzeć na problem z perspektywy wielu dzieci
zrodzonych przez takich rodziców, by wiele się wyjaśniło.
Po pierwsze na przykładzie z Zielonej
Góry wiadomo, że asystencja takiej rodziny będzie kosztować według
informacji medialnych około dwustu tysięcy złotych rocznie. Pół biedy,
gdy w rachubę wchodzą pojedyncze przypadki. Co jednak będzie, jeśli
takie zdarzenia zaczną się mnożyć? Przecież Konwencja nakłada na
Państwa Strony obowiązek odpowiedniej pomocy w wychowywaniu potomstwa
rodziców niepełnosprawnych, a nawet mówi wprost o ich prawie do
prokreacji bez żadnych ograniczeń. Moim zdaniem istnieje kilka powodów,
dla których pewna grupa osób poważnie niepełnosprawnych i z dość
znacznym deficytem intelektualnym nie powinna posiadać potomstwa i
otoczenie wszelkimi sposobami winno ich przed takimi decyzjami odwodzić :
– po pierwsze ogromne koszty asystencji wspomagającej taką rodzinę i jej dzieci.
– po drugie istnieje poważne niebezpieczeństwo szerzenia się zjawiska wtórnego osierocania dzieci.
– po trzecie bardzo wątpliwa
akceptacja społeczna dla utrzymywania takich rodzin z publicznych
pieniędzy, co może się przełożyć na brak poparcia dla systemowego
wspierania rodzin z osobą niepełnosprawną.
Najbardziej
dramatyczny jest na pewno powód drugi dotyczący życia dziecka. Trudno
je sobie wyobrazić w pozytywnym wymiarze, skoro rodzice są z powodu
swych przypadłości kompletnie niewydolni do sprawowania pełnej opieki, a
rolę tę przejmują asystenci. Czyli kto? Wiadomo, że będą to obcy ludzie
z konieczności na co dzień przebywający na zmianę w domu. Czy ktoś z
nas wspominając własne dzieciństwo wyobraża sobie życie i normalny
rozwój takiego dziecka? Dziecka, które dorastając będzie mogło prawie
wyłącznie liczyć na uprzejmość i dobrą wolę asystenta. Taką sytuację
nazywam osieroceniem wtórnym, ponieważ dzieci będą ze swoimi kochanymi
rodzicami, a w praktyce kształtowanie się ich osobowości odbywać się
będzie poza pełną świadomością, wiedzą i należytym rozeznaniem matki i
ojca.
Czyżby do tej pory zbyt mało było rodzinnych patologii, z którymi boryka się społeczeństwo i dlatego trzeba dokładać następne?
Przestrzegam wszystkich zagorzałych
zwolenników Konwencji, że jeśli będą nagłaśniać i usilnie eksponować
prawo absolutnie wszystkich ludzi poważnie niepełnosprawnych do
posiadania własnej rodziny i potomstwa, to za kilkanaście lat będziemy
oglądać większe dramaty, niż ten wspomniany na wstępie, a ich liczba
będzie szokować. Krótko mówiąc szanujmy Konwencję i wdrażajmy ją, nade
wszystko zachowując jednak zdrowy rozsądek.
Natomiast w całej pełni zgadzam się, że
rodzice mający pełną zdolność do kształtowania własnych dzieci i
przekazywania im właściwych wzorców, a dotknięci niepełnosprawnością
winni otrzymywać należyte wsparcie i wszechstronną pomoc od odpowiednich
władz, jak i otoczenia.
Świadome i odpowiedzialne rodzicielstwo
to bardzo poważny problem. W tym celu powinny być podjęte programy
przeciwdziałania patologiom rodzinnym. Na pewno potrzebna jest
profilaktyka zdrowotna możliwie zmniejszająca liczbę urodzonych dzieci z
nieodwracalną niepełnosprawnością i postęp w medycynie na pewno w
najbliższych dziesięcioleciach pozwoli ten cel osiągnąć. Odpowiedzialne
rodzicielstwo wymaga także bardzo dobrze prowadzonej edukacji. Niestety,
zamiast tego mamy od lat nawoływania do edukacji seksualnej w szkołach,
a w ramach zajęć z „życia w rodzinie” o medycznych i etycznych
aspektach świadomego rodzicielstwa niewiele się mówi.
Osoby psychicznie chore, lub mające
poważne upośledzenie intelektualne lub sensoryczne , nie powinni
zostawać rodzicami i najbliższe im otoczenie powinno tego przestrzegać
wszelkimi możliwymi sposobami nawet wtedy, gdy w grę wchodzi podawanie
leków obniżających popęd płciowy. W przeciwnym wypadku ryzykujemy
dodatkowymi społecznymi konsekwencjami, o jakich wyżej wspomniałem, ale
nawet dziś nie do końca przewidywalnymi z uwagi na znaczną możliwość
dziedziczenia nieodwracalnych chorób wraz z konsekwencją
niepełnosprawności. Obawy są uzasadnione zwłaszcza w odniesieniu do
obecnej sytuacji ekonomicznej i demograficznej Polski. Tym bardziej, że
poważnie wątpię w przyzwolenie społeczne na wydawanie ogromnych
pieniędzy na utrzymanie rodzin z dziećmi, których rodzice pozwolili
sobie na prokreację nie mając żadnej możliwości normalnego utrzymania
siebie i swych pociech. Zresztą tych pieniędzy po prostu zabraknie, co
już widać w sytuacji ekonomicznej Polski, do tego dodajmy bardzo
niekorzystną sytuację demograficzną i tworzenie się społeczeństwa
emerytalno – młodzieżowego. Mało kto pamięta, że przy obecnych
tendencjach przyrostu naturalnego populacji Polsce grozi za trzydzieści
lat nieuchronna katastrofa. Być może właśnie program 500+ , choć źle
przygotowany, sam w sobie jest wyrazem trwogi rządzących o taką
możliwość i próbą zachęty obywateli do posiadania większej liczby
dzieci.
Z kolei wypada kilka słów powiedzieć o
asystentach osób niepełnosprawnych. To temat ostatnio bardzo mocno
nagłaśniany zwłaszcza przez środowisko rodziców i opiekunów osób
niepełnosprawnych. Trzeba też przypomnieć, że dotychczas asystencja była
znana pod nazwą usług opiekuńczych, przy czym rynek tych usług tak
przedtem, jak i nadal funkcjonuje, jako odpłatna forma doraźnej opieki
pielęgniarskiej zwłaszcza wobec osób starszych obłożnie chorych i
wymagających stałej pomocy w codziennych czynnościach.
Z powodu dyskusyjnej jakości sektora
usług opiekuńczych zaistniała potrzeba jego uporządkowania i
sformalizowania. Skutkiem tego w 2014 roku po bodajże trzech latach
pracy powstał projekt ustawy o pomocy osobom niesamodzielnym autorstwa
zespołu pod kierunkiem Senatora pana Mieczysława Augustyna. Niestety
mimo dobrych i słusznych intencji autorów projekt tej ustawy nacechowany
był licznymi błędami i niedomówieniami, o braku konsultacji społecznych
nie wspominając. Tym niemniej problem asystencji pozostał i należy
wyraźnie podkreślić, że w pewnych przypadkach jest ona cennym narzędziem
pomocy dla ciężko i przewlekle chorych, a tym bardziej
niepełnosprawnych w stopniu znacznym osób. Niestety, zawód asystenta to
profesja zaufania społecznego, a wykonujący go muszą mieć odpowiednie
kwalifikacje. Wspomniany projekt ustawy nie wyraża jasno, jakie szkoły
będą uczyć przyszłych asystentów, ani też na jakich warunkach będą
pracowali, wreszcie co najważniejsze nie podano źródła finansowania tak
dużej liczby asystentów, którą oceniono na kilkaset tysięcy. Dziś
sytuacja wygląda podobnie, o potrzebie asystenta osobistego osoby
niepełnosprawnej wspomina Konwencja, problem ten jest podnoszony, o ile
mi wiadomo, w rozmowach ze stroną rządową. Osobiście uważam, że jeśli
nawet Ministerstwo Rodziny znajdzie na ten cel środki finansowe, to w
pierwszej kolejności asystenci winni być kierowani do pomocy dla rodzin w
starszym wieku nadal sprawującym opiekę nad osobą niepełnosprawną.
Nader często są to ludzie już schorowani, zmęczeni wieloletnim
sprawowaniem opieki, bez wątpienia potrzebują pomocy z zewnątrz.
Podobnie wygląda potrzeba ludzi obarczonych poważną niepełnosprawnością,
które z przyczyn losowych same zostały w swoich domach i jedynie mogą
liczyć na dobre serce sąsiadów lub znajomych.
Jeśli w takich przypadkach już pojawiają
się poważne problemy finansowe, to tym bardziej nie sposób wyobrazić
sobie asystencję dla dorosłych wymagających opieki i dodatkowo opieki
dla swych dzieci. To coś w rodzaju Domów Dziecka, tyle, że w mieszkaniu
kompletnie bezradnych rodziców z dzieckiem.
Jasne, że nadgorliwi zwolennicy
Konwencji zaczną podnosić larum i przypominać o prawach osób
niepełnosprawnych, a zwłaszcza prawa do życia niezależnego, co niektórzy
mocno akcentują. A przecież wystarczy uważnie przeczytać Konwencję, by
zauważyć, że ani razu nie użyto w niej pojęcia „życie niezależne”.
Zresztą niby jak osoby wymagające stałej opieki miałyby prowadzić życie
niezależne ? To typowy oksymoron stosowany przez wypowiadających się o
Konwencji.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że Konwencja
Praw Osób Niepełnosprawnych to wspaniały dokument o wymiarze
międzynarodowym. Wdrażanie jej zaleceń i postanowień musi dokonywać się
powoli, albowiem wymaga to dużego wysiłku całego społeczeństwa i sporych
kosztów. Niestety, treść Konwencji jest przez wielu nad-interpretowana i
widać to na każdym kroku. Dla przykładu różne stowarzyszenia i inne
organizacje na rzecz osób niepełnosprawnych domagają się szybkiego i
pełnego wdrożenia Konwencji. Trzeba mieć wielki tupet i zupełny brak
rozeznania tematu, aby wyrażać takie żądania. Najzupełniej oczywiste
jest, że pełne wdrożenie Konwencji w życie w Polsce będzie trwało wiele
lat i to przy optymistycznym założeniu silnego wzrostu gospodarczego.
Jeśli jednak dzisiejsi malkontenci
zaczną domagać się finansowania kosztownej asystencji dla ludzi
kompletnie niezaradnych z powodu trwałych chorób czy niepełnosprawności
tylko dlatego, że mają prawo do płodzenia dzieci, to jestem przekonany,
że społeczeństwo tego nie zaakceptuje, a już słychać głosy słusznego
sprzeciwu.
Podsumowując muszę zaznaczyć, że
problem jest i został tu jedynie zasygnalizowany. Niewątpliwie przykład
z Zielonej Góry jest zaledwie jednostkowy, ale oczekiwania „obrońców”
praw osób niepełnosprawnych puściły niewątpliwie wodze fantazji.
Tylko przypomnę, że nadal nie zostały
zrealizowane najważniejsze postulaty wnoszone przez rodziców i opiekunów
niepełnosprawnych. Mam nadzieję, że Ministerstwo Rodziny, w ramach
którego działa zespół do spraw realizowania Konwencji, będzie kierować
się bardziej rozsądkiem, niż emocjami typowymi dla tych, którym
najłatwiej przychodzi wydawanie publicznych pieniędzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz