sobota, 17 marca 2018

Mała wielka miłość

Polsko-amerykańska produkcja. Bardziej amerykańska niż polska, co w tym wypadku działa na korzyść filmu. Mimo obecności w nim typowych wątków romantycznych "Mała wielka miłość" wyróżnia się spośród innych kinowych propozycji w tym gatunku. Nie tylko dlatego, że nie gra w nim Maciej Zakościelny. Otóż bardziej przypomina komedię klasyczną. Jest w niej niewielu bohaterów, zaledwie kilka lokacji, a w zakończeniu spotykają się wszystkie postaci, by w chaosie i zamieszaniu doprowadzić do szczęśliwego rozwiązania akcji. 

Scenariusz autorstwa Łukasza Karwowskiego(również w roli reżysera) nie jest szczególnie zawiły, ale autor nie powołał do życia wielu postaci, które ewentualnie mogłyby skomplikować przebieg zdarzeń. Joanna, Polka, studentka etnologii wysyła list do Iana, Amerykanina, wziętego adwokata, z wiadomością, że spodziewa się jego dziecka, którego dorobiła się w czasie pobytu w Stanach. By wzbudzić zainteresowanie młodego bogatego kobieciarza, zaznacza, że jest niepełnoletnia. Tak zbudowana farsa to dopiero początek wydarzeń. Ianowi wydaje się, że najlepszym sposobem na szybkie załatwienie sprawy będzie natychmiastowy przyjazd do Warszawy, który notabene nie skończy się dla niego pomyślnie. Ale za to kolejny, znacznie dłuższy, przyczyni się do wielu pozytywnych zmian w jego życiu. Nie obejdzie się oczywiście bez problemów. 

Wątki poboczne, nawet te, które nie mają dużego związku z przebiegiem akcji, naprawdę śmieszą. I te najbardziej stereotypowe też – Polacy nierozumiejący angielskiego, taksówkarz próbujący oskubać niby naiwnego Amerykanina czy polskie oferty pracy i wysokość pensji. 

Jeszcze jedna mocna strona? Może nie jestem szczególnie odporna na wdzięki młodego Joshuy Leonarda i pięknej, a do tego profesjonalnej Agnieszki Grochowskiej, ale bez problemu dałam się wciągnąć w miłosne perypetie obojga bohaterów. I wydaje mi się, że nie tylko ja z chęcią zamieniłabym się z aktorką i wcieliła w jej rolę. Emocje, jakimi emanują, mogą się udzielić widzowi. 

Film spełnia swoje zadanie także dlatego, że w naturalny sposób łączy obraz dwóch środowisk z odległych krańców świata. Z Polski do USA, z USA do Polski? W czym problem? Świat jest przecież mały. 

Największym minusem jest nieprawdopodobna przemiana Iana z nieczułego, bezwzględnego mężczyzny romansującego na lewo i prawo w uczuciowego, wrażliwego chłopaka. Równie zadziwiająca jest jego determinacja w szukaniu pracy w Polsce. Który Amerykanin pracowałby za 1200 zł? Na szczęście matematyka łączy dwa minusy w plusa. Daję więc dużego plusa za takie cuda, które można oglądać tylko na ekranie. Niestety dodatki do wydania DVD nie zaspokoiły mojej typowo polskiej ciekawości. Jedna z części – "Making of" zawiera zdjęcia z planu filmowego, wypowiedzi aktorów na temat produkcji i oficjalne podziękowania Joshuy Leonarda skierowane do twórców filmu z podkreśleniem olbrzymiej chęci do dalszej współpracy. Poza tym zwiastuny, galeria zdjęć czy śmieszne scenki nie wnoszą nic nowego (skoro to komedia – chciałoby się popatrzeć na aktorskie wpadki lub chociaż zobaczyć wycięte sceny). Dla leniwych napisy polskie lub angielskie. Można też znaleźć zwiastuny innych polecanych filmów. 
Na koniec jeszcze jedna bardzo optymistyczna nowina. Otóż dowiedziałam się z "Małej wielkiej miłości", że Polki są niezwykłe, naturalne, spontaniczne, piękne itd., itp. Fascynację obcokrajowców naszą narodową swojskością dostrzec można w scenie, w której Steve (Michael Dunn) rozpromienia się na widok Marianne z dzieckiem na ręku (Anna Guzik). Dzięki temu ujęciu można by pomyśleć, że Polska to Ziemia Obiecana, oaza spokojności. Jeśli taka wizja naszego kraju przyczyni się do zniesienia wiz, to ja nie mam nic przeciwko niej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz