sobota, 17 marca 2018

Film pt Kochankowie

James Gray nie należy do hollywoodzkich tuzów. Jego nazwisko nie elektryzuje uwagi mediów, a dla większości kinomanów pozostaje zupełnie nieznane. Mimo to jest jednym z najlepszych reżyserów amerykańskiego średniego pokolenia, twórcą, który wypracował własny, rozpoznawalny styl. Jego obrazy wpisują się w ramy filmowych gatunków, ale zawsze naznaczone są przez artystyczną wrażliwość reżysera. Tak jak "Królowie nocy", czy "Ślepy tor""Kochankowie" są filmem niepozornym, niby zwyczajnym, ale pulsującym wewnętrznym niepokojem. 

Leonard (Joaquin Phoenix) to facet po trzydziestce. Mieszka z rodzicami w nowojorskim Brooklynie, gdzie pomaga prowadzić skromną, rodzinną pralnię. Przed laty studiował prawo, dziś amatorsko zajmuje się fotografią. Jest samotny – po tym, jak kilka lat wcześniej rodzice narzeczonej odwołali ślub Leonarda, ten próbował popełnić samobójstwo. Właśnie dlatego odizolował się od świata, budując wokół siebie mur. Ale bariera oddzielająca Leonarda od innych ludzi nie jest stabilna – gdy zaczyna pękać, życie zagubionego mężczyzny komplikuje się coraz bardziej. Wszystko za sprawą dwóch pięknych kobiet – Sandry (Vinessa Shaw), przyjaciółki rodziny zafascynowanej Leonardem oraz Michelle (Gwyneth Paltrow), jego pociągającej sąsiadce. 

James Gray nie jest reżyserem skupiającym się na fabule. Jego filmów nie da się opowiedzieć. Ze streszczeń pozostaną bowiem jedynie suche fakty, natomiast uleci to, co najważniejsze – atmosfera. Gray jest mistrzem w budowaniu klimatu opowieści. Dzięki jego artystycznej wrażliwości "Kochankowie" przesyceni są smutkiem i niepokojem. Ten film pulsuje, wyrywa z otępienia. Nie potrzebuje do tego żadnych efektownych scen. Twórca "Królów ulicy"tworzy kameralny melodramat, w którym miejsce wielkich uniesień i pompatycznych pożegnań zajmują wypowiadane półgębkiem dialogi, znacząco gorzki uśmiech Joaquina Phoenixa oraz puste spojrzenie Gwyneth Paltrow. Przyglądając się im, Gray mówi o bólu, radości, niespełnieniu i rozdarciu. Nierozdzielnych składowych miłości. 

Jego bohaterowie to postaci wewnętrznie popękane, pełne rys i zranień. Nawet Woody Allen nie wymyśliłby bardziej neurotycznego trójkąta aniżeli ten, który przedstawia w swym filmie reżyser "Małej Odessy". Ale w przeciwieństwie do bohaterów Allena, postaci Graya nie mogą pozwolić sobie na znieczulanie się za pomocą ironii. Tu "wszystko jest na poważnie", jak mówił Fryderyk w "Pornografii" Kolskiego. Twórca "Kochanków" nie boi się bowiem powagi, nie puszcza do widzów oka, lecz wybiera szczerość. Oglądając jego film, ma się dzięki temu wrażenie uczestnictwa w intymnym przeżyciu samego autora. 

Jest to także zasługą wybitnej obsady. Gwyneth Paltrow kolejny raz świetnie radzi sobie z rolą zagubionej, wrażliwej dziewczyny (podobną rolę stworzyła choćby w "Genialnym klanie" Wesa Andersona), a Vinessa Shaw tworzy pełną napięcia, złożoną kreację. Klasą dla siebie pozostaje jednak Joaquin Phoenix, artysta obdarzony tak niezwykłą charyzmą, że sama jego obecność na ekranie przykuwa uwagę. Dzięki jego subtelności, aktorskiej dyscyplinie i wrażliwości Leonard staje się postacią krwistą, żywą i pełną skrywanych emocji. Taki też jest obraz Jamesa Graya"Kochankowie"to film znakomity, skromny i boleśnie szczery. I choć nie trafił on do polskich kin, także na małym ekranie okazuje się filmową ucztą i lekturą obowiązkową nie tylko dla miłośników subtelnych melodramatów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz