środa, 12 września 2018

Wołyń recenzja

Jest rok 1939, wojna z Niemcem wisi w powietrzu, ale tak naprawdę to mało kto w nią wierzy. Są ważniejsze sprawy na głowie, trzeba córkę za mąż wydać, znaleźć gospodynię na swoje morgi i takie tam. Jesteśmy na Wołyniu zamieszkałym przez obywateli pochodzenia polskiego, ukraińskiego i Żydów. Właśnie trwa polsko-ukraińskie wesele, na którym wszyscy dobrze się bawią i nic nie wskazuje na to, że między sąsiadami źle się dzieje. No czasem ktoś przebąkuje o wielkiej krzywdzie, jaka Ukraińcom dzieje się z powodu bogatych Lachów, ale generalnie każdy ma swoje do roboty i patrzy na siebie, od czasu do czasu tylko wyzywając żydowskiego sąsiada. Tymczasem siostra panny młodej Zosia (Michalina Łabacz wygrała na festiwalu w Gdyni nagrodę za debiut roku, ale jakaś wielka rola to nie była) potajemnie podkochuje się w ukraińskim chłopaku i właśnie ma oznajmić rodzicom, że mają się ku sobie. Rodzice mają jednak inne plany. Właśnie za parę morg, krowę i kunia i sprzedali Zośkę bogatemu gospodarzowi (Arkadiusz Jakubik). Ten jest wdowcem z dwójką dzieci i potrzebuje żony do pomocy przy żniwach. Zośka nie ma nic do gadania. Poślubia Skibę, a w międzyczasie niemce atakują Polskę z jednej strony, a ruskie z drugiej. Sytuacja Polaków zamieszkujących Wołyń staje się nie do pozazdroszczenia. Ruski okupant w swoim stylu przystępuje do rusyfikacji polskich terenów, a Ukraińcy czują się coraz pewniej w drodze do przywrócenia sprawiedliwego według nich porządku rzeczy. Utworzoną właśnie Ukraińską Socjalistyczną Republikę Radziecką trzeba oczyścić z niepotrzebnych do szczęścia mieszkańców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz